- Dopiero 16. października weszła nowelizacja ustawy, która pozwala nam na kupno tych udziałów - tłumaczy prezydent miasta Jarosław Wilczyński. - Wcześniej było to balansowanie na granicy prawa, o czym świadczą raporty Najwyższej Izby Kontroli, o działaniach takich miast, jak na przykład Wrocław. My staraliśmy się pomagać drużynie, jak mogliśmy, promując miasto poprzez sport. Nakłady na tę dziedzinę w tej kadencji wzrosły o 300 procent - dodaje Wilczyński.

- Nie mogę zagwarantować podniesienia kapitału, bo musiałbym mieć 75 procent udziałów. Na razie, przy dobrej woli środowiska ostrowieckiego mamy trochę ponad 50 procent. Ponad 40 procent wciąż jest w rękach Tadeusza Dąbrowskiego, który jednak nie przeznacza nawet złotówki na funkcjonowanie klubu - informuje Jarosław Wilczyński. - Będę chciał z nim rozmawiać, bo na razie słyszymy tylko o jakiś prywatnych pożyczkach, ale oficjalnych dokumentów z pieczęciami nie widziałem. To wszystko trzeba wyjaśnić, a potem głośno powiedzieć, jakie są szanse na uratowanie klubu, a nie mydlić ludziom oczy. Dzisiaj tajemnicą poliszynela jest, że ktoś w reklamówce przynosi pieniądze do szatni, a jeśli wnosi, to może i wynosić. Chcę, żeby tam wszystko było czarno na białym, a gmina będzie tego gwarantem - dodaje Wilczyński.

Rada zgodnie uznała, że należy postarać się uratować klub przed całkowitym upadkiem i degradacją do drugiej ligi. Przysłuchiwali się temu przedstawiciele kibiców, jednak bez większej euforii. Nie wiadomo na razie kiedy miałyby się rozpocząć negocjacje z właścicielami udziałów i jakie ceny mogłyby wchodzić w grę.